Jesienią 2023 roku w Polsce odbędą się wybory do Sejmu i do Senatu, które są uznawane przez zdecydowaną większość obserwatorów polskiego życia politycznego za najważniejsze od 1989 roku. O tym najwyraźniej dobrze wiedzą ci, którzy właśnie wtedy będą ubiegać się o miejsca w ławach parlamentu przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Politycy rozumieją jednak, że w tegorocznej kampanii wyborczej będą musieli liczyć na nie tylko na głosy wyborczyń i wyborców, ale także kilka innych czynników, na które będą musieli zwracać baczną uwagę bardziej niż kiedykolwiek. Ponadto w niniejszym artykule skoncentruję się także na tym, kto zyskał, a kto stracił na około pół roku przed wyborami parlamentarnymi w stosunku do wyborów z 2019 roku i dlaczego osiągnął taki, a nie inny rezultat.

Dlaczego te wybory miałyby być najważniejsze od 1989 roku?
Jak wcześniej wspomniałem, tegoroczne wybory parlamentarne są uznawane przez większość polskiej opinii publicznej, za najważniejsze od tych z 4 VI 1989 r., uznanych za symboliczny upadek komunizmu w Polsce. Istnieje kilka powodów, dlaczego zwolennicy tej opinii mogliby tak twierdzić.
Po pierwsze – te wybory – w przeciwieństwie do poprzednich takich-odbywają się przed upływem kadencji parlamentu, w której trakcie trzeba było mierzyć się z licznymi wyzwaniami. Najważniejszymi z nich są rzecz jasna: pandemia koronawirusa i pełnoskalowa agresja Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Obecny obóz władzy miał i ma poważne trudności z radzeniem sobie z postawionymi przed nim wyzwaniami. Nie brakowało i nie brakuje zarzutów ze strony opozycji o jego liczne zaniedbania w tych kwestiach, oparte m.in. na wynikach licznych interwencji i kontroli poselskich, które sami przeprowadzali albo próbowali to robić, ale – według nich – utrudniano im to. Jeśli wierzyć ich ustaleniom, dotyczyłyby one bardzo poważnych przewinień, za które odpowiedzialni za nie politycy obozu władzy i związane z nimi osoby mogliby być skazani nawet na wieloletnie więzienie.
Po drugie – jeśli wierzyć politykom opozycji „głównej” – jesienne wybory parlamentarne mogą być ostatnią szansą dla opozycji na odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy. Obawiają się oni – jej zdaniem – zaprowadzenia (a niektórzy nawet umocnienia) w Polsce autorytaryzmu po ponownej wygranej obozu władzy. Takowy – również jej zdaniem-przejawiałby się między innymi:
Marginalizacją opozycji w celu ograniczenia skutecznej kontroli działań rządu. Wg opozycji obecna opcja rządząca boi się, iż w razie jej porażki, za dokonywanie tzw. „przekrętów” jej politycy i ci, którzy na ich zlecenie to robili, będą odpowiadać przed zreformowanym przez obecną opozycję wymiarem sprawiedliwości. Ponadto, jeśli w 2025 roku na funkcję prezesa Najwyższej Izby Kontroli zostałby wybrany przedstawiciel ZP, to istniałoby ryzyko, że będzie on ignorował ewentualne nadużycia związane m.in. z wydawaniem środków z budżetu państwa, co byłoby sprzeczne z jego obowiązkiem;
Coraz silniejszym sterowaniem nastrojami społecznymi w celu odwrócenia uwagi Polek i Polaków od ich realnych problemów. Przejawiałyby się one – zdaniem całej opozycji – chociażby w posługiwaniu się przez ZP – w zależności od sytuacji w obecnym obozie władzy – tzw. tematami zastępczymi. Prócz najczęściej stosowanych (dotyczących głównie spraw światopoglądowych) są również te pomniejsze – wymierzone w polityków opozycji np. oskarżenie Platformy Obywatelskiej o to, że chce ona zakazać w Unii Europejskiej jedzenia mięsa (mimo zaprzeczenia prezydenta Warszawy z tej partii – Rafała Trzaskowskiego). Ponadto politycy opozycji „głównej” zarzucają rządowi – ich zdaniem – indoktrynację młodzieży szkolnej w duchu wyborcy PiS poprzez m.in. wprowadzenie do szkół ponadpodstawowych od aktualnego roku szkolnego przedmiotu: historia i teraźniejszość;
Dalszym paraliżem ustrojowym Polski, zwłaszcza w wymiarze sprawiedliwości. Jest to szczególne istotne z uwagi na zakończenie w 2024 r. obecnej kadencji Trybunału Konstytucyjnego pod kierownictwem Julii Przyłębskiej. Zakładając samodzielną większość Zjednoczonej Prawicy w tym czasie, mogłaby ona swoimi głosami obsadzić jego skład sędziowski do 2033 r. W związku z tym istniałaby obawa, że nawet w przypadku dojścia do władzy obecnej opozycji po wyborach w 2027/2031 r. parlamentarzyści tej samej koalicji (przy wymaganym konstytucyjnie minimum 50 posłach lub 30 senatorach) mogliby składać wnioski do tego organu, który sami wcześniej go obsadzili, o sprawdzenie zgodności z Konstytucją RP niekorzystnych dla siebie przepisów prawa (zakładając: brak większości konstytucyjnej po stronie dzisiejszej opozycji w trzech najbliższych kadencjach parlamentu i pełnienie urzędu Prezydenta RP przez przedstawiciela obecnej opozycji w jego dwóch najbliższych kadencjach).
Po trzecie, jak zaznaczają politycy opozycji – tegoroczna kampania wyborcza może mieć bardziej brutalny charakter. Na potrzeby kampanii wyborczej obóz rządzący-ich zdaniem-będzie wykorzystywał tzw. „przewagi”. Jako takie wskazują m.in.: kontrolowane przez obóz władzy media państwowe czy darowizny od menedżerów pracujących w spółkach Skarbu Państwa liczone w dziesiątkach tysięcy złotych. Więcej o tym znaleźć można w czwartej części artykułu.
Przeciwnicy tezy, że tegoroczne wybory parlamentarne będą najważniejszymi takimi od 1989 r., również mają kilka powodów do tego typu opinii.
Na dwóch pierwszych miejscach w wyścigu o zwycięstwo mogą znaleźć się partie duopolu PiS-PO, który od wyborów parlamentarnych w 2005 r. utrzymują go. I choć z ostatnich sondaży wynika, iż może tak być, w stosunku do wyborów z 2019 r. średnie łączne poparcie dla tych dwóch partii w IV 2023 r. (wraz z osobami niezdecydowanymi) jest zbliżone z uzyskanymi łącznie przez nie wynikami w wyborach parlamentarnych w 2015 roku (źródło: ewybory.pl).
Wśród wyborców, są również ci, którzy twierdzą, że wpływ na polską politykę wciąż będą mieli te osoby, które – ich zdaniem – raczej powinni zakończyć karierę polityczną. Nie ma im się co dziwić. Obecnie na czele dwóch najchętniej wybieranych partii politycznych stoją osoby, których wiek – ich zdaniem – mógłby na to sugerować. Wywołani Jarosław Kaczyński (74 lata) i Donald Tusk (66 lat) mają bogaty dorobek pod względem pełnienia urzędów państwowych, jeśli chodzi o historię Polski po 1989 r. Ponadto niektórzy wyborcy chcieliby, aby w polskiej polityce doszło do zmiany pokoleniowej. Dziś jednak próżno szukać czołowych osób polskiej sceny politycznej poniżej 40. roku życia, które kierowałyby liczącymi się na niej partiami politycznymi. Spośród sił będących w polskim parlamencie tylko w środowisku Konfederacji są osoby, które spełniałyby takie warunki: prezes Ruchu Narodowego – Robert Winnicki (1985 r.) i prezes Nowej Nadziei (dawniej KORWiN) – Sławomir Mentzen (1986 r.).
Dogadani czy nie?
Na nieco ponad 5 miesięcy przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi wiadomo, że:
- Konfederacja zamierza w nich wystartować samodzielnie (bez wchodzenia w szerszą koalicję);
- Będzie jedna wspólna lista opozycji „głównej” w wyborach do Senatu oraz wspólna koalicja wyborcza Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego do Sejmu.
Z kolei główną niewiadomą jest to, czy Suwerenna (do niedawna: Solidarna) Polska ostatecznie wystartuje w nich razem z PiS-em w ramach Zjednoczonej Prawicy czy rywalizować będzie samodzielnie. Zgodnie z postawionym w tytule tej części artykułu pytaniem skoncentruję się właśnie na tej niewiadomej.
Dylemat ten przybrał na sile, gdy niedawno politycy partii kierowanej przez Zbigniewa Ziobrę nie wykluczyli jej osobnego startu. Sam zainteresowany stwierdził, że mogłaby wystartować z PiS-em pod warunkiem uzyskania pewności, że „[…] wspólne pójście do wyborów powstrzyma progermańską hordę, którą kieruje Donald Tusk”. Dla przypomnienia: chodzi tu o oskarżanie byłego premiera o – jego zdaniem – uzależnianie Polski od Niemiec. Zaznaczył ponadto wyraźną różnicę między SP a PiS-em w stosunku, chociażby do Unii Europejskiej. Sam zresztą niejednokrotnie krytykował premiera Mateusza Morawieckiego za zgodę na tzw. kamienie milowe, warunkujące przyznanie środków unijnych na realizację polskiego Krajowego Planu Odbudowy. Stwierdził jeszcze, że zamierza ona wziąć pod uwagę system d’Hondta. „[…] jeżeli chcemy zatrzymać niemieckiego kolaboranta [Donalda Tuska – przyp.] […], to najlepiej połączyć siły, ale w taki sposób, aby później wynik tych wyborów mógł doprowadzić do realnej zmiany polityki, czyli jeszcze mocniejszej obrony polskiej suwerenności.” – powiedział Ziobro.
Tu można dostrzec trzy zasadnicze problemy. Pierwszy – obecne sondaże nie dają koalicji PiS-SP większości umożliwiającej samodzielne rządzenie, zatem, nawet gdyby wygrała, będzie musiała znaleźć koalicjanta do rządzenia, a o to – jak wiadomo – będzie bardzo trudno. Drugi problem stanowi Konfederacja. Według ostatnich sondaży może ona liczyć na około 40 mandatów w nowej kadencji parlamentu i jeśli taki wynik uzyskałaby w wyniku jesiennego głosowania, to może zadecydować, czy będzie chciała zaakceptować rząd ZP, czy nie. Trzeci zaś dotyczy roli Suwerennej Polski w nowym rządzie. Nie wiadomo, jaką pełniliby jej politycy w nowym rządzie. Ma to szczególne znaczenie z uwagi, chociażby na wskazane wcześniej różnice dotyczące stosunku do Unii Europejskiej. Od ponad dwóch lat trwa – zdaniem opozycji – wewnątrzkoalicyjna walka na linii Ziobro – Morawiecki na środki na KPO. Opozycja „główna” zgodnie mówi, że ona szkodzi Polsce, gdyż – jej zdaniem – to przez nią nadal nie dostała ona jak dotąd ani jednego euro z UE na ten cel, jednak z drugiej twierdzi, że Morawiecki nie może się pozbyć SP z rządu z racji na utratę i tak wątłej większości.
Jeśli jednak przyjąć wariant osobnego startu Solidarnej Polski, to byłby jeszcze jeden problem. W tym przypadku mogłoby zaistnieć ryzyko, że rozpad ten spowoduje zmniejszenie się ilości mandatów do tego stopnia, że nie mogłaby zablokować odrzucenia przez Sejm ewentualnych wet Prezydenta RP (do 2025 r. będzie nim wybrany kandydat ZP – Andrzej Duda) na ustawy, które byłyby dla nich – pisząc kolokwialnie -„nie po ich myśli”, zakładając, że wszyscy posłowie obecnej opozycji głosowaliby wtedy za jego odrzuceniem.
Jakie mogłyby być tematy kampanii wyborczej?
Mimo iż oficjalnie kampania wyborcza jeszcze się nie rozpoczęła, nie zmieniło się jedno: przedstawiciele partii i ugrupowań politycznych, ubiegających się o mandaty w Sejmie i Senacie nowej kadencji już od kilku miesięcy – tak jak przed każdymi innymi wyborami – składają Polkom i Polakom obietnice o szerokim spektrum realności ich późniejszej realizacji. Z uwagi na brak całości programów wyborczych nie będę się na nich skupiał. Skoncentruję się jednak na tematach, na których realnie mogłoby, a wręcz zależałoby, aby kandydaci na posłów czy senatorów szeroko je poruszali w rozmowach z Polkami i Polakami. Spośród ich palety, wybrałem 5, które mogłyby być najistotniejsze. Te tematy dotyczyłyby:
- Polityki zagranicznej Polski (z racji na kierowanie nią głównie przez rząd i reprezentowanie jej na arenie międzynarodowej);
- stanu demokracji w Polsce (z racji na problemy dotyczące: wymiaru sprawiedliwości, wolności słowa czy uczciwości polityków);
- Bezpieczeństwa (z racji głównie na wojnę w/na Ukrainie);
- Służby zdrowia (w związku z doświadczeniami pandemii COVID-19)
- Edukacji.
W początkach trwającej kadencji polskiego parlamentu polityka zagraniczna rządu Mateusza Morawieckiego była w głównej mierze zorientowana na Stany Zjednoczone, w głównej mierze dzięki sprawowaniu urzędu prezydenta tego państwa przez Republikanina – Donalda Trumpa. Przełożyło się to wówczas na łatwiejsze finalizowanie zakupów sprzętu wojskowego dla Wojska Polskiego czy przerzucenie części amerykańskich żołnierzy w ramach NATO do Polski. W wyniku przegranych wyborów prezydenckich w 2020 r. urząd w Białym Domu przejął jednak Demokrata – Joe Biden, który od początku jego pełnienia stawiał m.in. na ochronę demokracji. W grudniu 2021 r. nominowany wówczas na ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce – Mark Brzezinski – wyraził obawę co do ustawy określanej mianem „lex TVN”. Z racji na to, że właścicielem stacji jest jeden z amerykańskich koncernów, została ona odebrana jako naruszenie interesów Waszyngtonu, ale przede wszystkim – jako próba ograniczania wolności słowa. Ostatecznie Andrzej Duda zawetował sporną ustawę. Po wybuchu wojny w/na Ukrainie Joe Biden dwukrotnie przyjechał do Polski. Podczas spotkań z polskim rządem podkreślał olbrzymią rolę Polski w pomocy napadniętemu państwu, ale również z nim rozmawiał w sprawie m.in. dalszego wzmacniania tzw. wschodniej flanki NATO.
Drugim ważnym partnerem dla Polski za rządów ZP w trakcie obecnej kadencji parlamentu jest Ukraina. Od początku wojny w tym państwie umocniła się współpraca między dwoma państwami, przejawiająca się poza pomocą humanitarną i wsparciem sprzętowym, wezwaniami do nakładania bardzo dotkliwych sankcji na reżim na Kremlu. Za to działanie wielokrotnie dziękował rządowi prezydent napadniętego państwa – Wołodymyr Zełenski. Jednak z drugiej strony rząd nie uniknął w tej kwestii oskarżeń ze strony zwłaszcza polityków Konfederacji. Dotyczyły one m.in.: wyzbycia się – ich zdaniem – przez polski rząd – mimo zaprzeczenia rządu – pamięci o Polakach pomordowanych w trakcie wydarzenia określanego przez polskich historyków mianem rzezi wołyńskiej czy nadmiernego uprzywilejowania Ukraińców kosztem Polaków. Ponadto po wizycie Jarosława Kaczyńskiego wraz z premierami Polski, Czech i Słowenii w Kijowie – opozycja „główna” zarzuciła mu wręcz zachętę do eskalacji agresji w związku z apelem o misję pokojową NATO na obszarze działań wojennych.
Rząd Zjednoczonej Prawicy ma zdecydowanie najtrudniej w relacjach z Unią Europejską. Główną osią konfliktu na linii Warszawa-Bruksela są środki z Krajowego Planu Odbudowy, a właściwie ich brak. Politycy Prawa i Sprawiedliwości twierdzą, że Komisja Europejska celowo je blokuje za – jej zdaniem – oporność wobec jej działań wobec niego i wini za to opozycję. Solidarna Polska z kolei oskarżała Morawieckiego o – jej zdaniem – uległość wobec Brukseli. Politycy Konfederacji podkreślali, że Polska w istocie zgodziła się na unijny dług publiczny zaciągnięty na ten cel. Opozycja „główna” zwraca zaś uwagę na niewystarczającą realizację warunków Komisji Europejskiej (tzw. „kamieni milowych”). Zwracają uwagę na niepłacenie kar za niezamknięcie kopalni węgla brunatnego w Turowie w wyniku wyroku TSUE sprzed 2 lat i za działalność Izby Odpowiedzialności Zawodowej (wcześniej Izby Dyscyplinarnej) Sądu Najwyższego – która – zdaniem Brukseli – nie spełnia stawianych przez nią oczekiwań dotyczących judykatywy.
Problemem wskazywanym najczęściej przez opozycję jest jednak poziom demokracji w Polsce. Jak wskazałem w wyliczeniu chodzi tu w głównie o: działanie wymiaru sprawiedliwości oraz służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, wolność słowa czy uczciwość polityków. Jeśli wskazać na działania wymiaru sprawiedliwości, to on – zdaniem opozycji – cierpi na jego głębokie upolitycznienie, które toczy się od 2016 r. po połączeniu funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego przez Zbigniewa Ziobrę. Jako przykłady wskazują najczęściej: niewszczynanie postępowań lub ich umarzanie w związku z ujawnianymi przez tzw. „wolne media” aferami dotyczącymi polityków ZP lub osób z nimi związanych, niezależnie od przedstawianych dowodów na dokonywanie „przekrętów” czy utrudnianie pracy prokuratorom, którzy chcieli zająć się tymi sprawami. Ponadto politycy opozycji „głównej” zwracają szczególną uwagę na tych sędziów, którzy kwestionują funkcjonowanie – ich zdaniem – upolitycznionych organów konstytucyjnych takich jak: dawna Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, Krajowa Rada Sądownictwa czy Trybunał Konstytucyjny. Chodzi tu między innymi o – również ich zdaniem – niekonstytucyjny wybór członków ww. organów czy umniejszanie roli prawa Unii Europejskiej w ich orzecznictwie. Sędziowie uznający inaczej niż linia orzecznicza tzw. „Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej” skarżą się na – jak sami mówią – represje za ich wykonywanie. Jeśli zaś chodzi o działalność służb, to opozycja zarzuca im brak lub ich niedostateczne działania doprowadzające do wyjaśniania spraw, które rząd – ich zdaniem – ukrywa, a także oskarża go o – jej zdaniem – nielegalne podsłuchiwanie krytyków władzy (mimo zaprzeczenia samego obozu władzy) w odwecie za ukrywanie krępujących rząd tematów.
W przypadku wolności słowa, kwestia ta jest równie mocno podnoszona przez opozycję. Ta zarzuca rządowi m.in. prowadzenie – jej zdaniem – uporczywej i kłamliwej propagandy w mediach państwowych (Telewizji Polskiej i Polskim Radiu) wymierzonej głównie w nią samą. Jej zdaniem – fałszywie ją zarzuca czy przemilcza tematy niewygodne dla władzy lub wręcz atakuje ludzi, czy organizacje za ich podnoszenie. Ponadto wskazuje ona także na ograniczanie w nich pluralizmu politycznego. Jak sama wskazuje – przejawia się ono poprzez częstsze zapraszanie polityków ZP do programów publicystycznych w formie rozmów 1 na 1 niż polityków opozycji (bardziej widoczne w przypadku TVP niż PR); a w przypadku kilku gości – reprezentowanie obozu władzy nawet przez kilka osób kosztem opozycji. Ponadto od początku wojny w/na Ukrainie – jak sami na to zwracali uwagę – politycy Konfederacji od mniej więcej połowy marca 2022 r. przestawali otrzymywać regularne zaproszenia do programów publicystycznych w mediach państwowych. Tu jednak chcę zaznaczyć, że chodzi głównie o te emitowane w ośrodkach ogólnopolskich [kilkudniowe „okienko” dla nich w TVP miało miejsce na krótko po odwołaniu z urzędu prezesa – Jacka Kurskiego i powołaniu w jego miejsce Mateusza Matyszkowicza], zaś w przypadku oddziałów regionalnych, gdzie zainteresowanie jest znacznie mniejsze, politycy Konfederacji brali udział we wspomnianych programach, jednak w różnej częstotliwości.
Istotnym problemem wskazywanym przez polityków jest ich uczciwość lub jej brak. Przez ostatnie ponad 3 lata w przestrzeni publicznej przewijały się rozmaite afery, którymi wręcz „sypali” w swoich publicznych wystąpieniach. Polityków PiS-u obciążano odpowiedzialnością za m.in. tak zwane: aferę kopertową czy aferę Daniela Obajtka (dotyczącą m.in. tego, że jako burmistrz Pcimia miał działać na rzecz jednej z firm, co zabraniają mu tego przepisy, mimo zaprzeczenia Obajtka); ci z kolei „odpowiadali” im aferami związanymi głównie z Platformą Obywatelską, które miały dotyczyć m.in.: korupcji, której miał się dopuścić Marszałek Senatu – Tomasz Grodzki – gdy był dyrektorem jednego ze szczecińskich szpitali czy tzw. afery śmieciowej w Warszawie, w którą ma być zamieszany były minister skarbu – Włodzimierz Karpiński. O jednym wszakże trzeba pamiętać: większości Polek i Polaków będzie interesowało przede wszystkim to, jak władza faktycznie będzie radziła z ich problemami życia codziennego, a nie kolejne wywoływane afery bez względu na dowody i ich wiarygodność.
Od wybuchu wojny w/na Ukrainie w 2022 r. tematem szeroko podejmowanym przez polską klasę polityczną jest bezpieczeństwo. Skupię się tu przede wszystkim na bezpieczeństwie obronnym. W trakcie trwania obecnej kadencji parlamentu rząd premiera Mateusza Morawieckiego dokonał dużych zakupów sprzętu wojskowego dla Wojska Polskiego. Ponadto w wyniku przyjęcia niemal jednomyślnie Ustawy o obronie ojczyzny rząd został zobligowany do zwiększenia wydatków na wojsko do 3% PKB. Opozycja miała rzecz jasna swoje zastrzeżenia w tej kwestii, dotyczące głównie zasadności kupowania drogiego sprzętu oraz przestrzegania procedur transakcyjnych.
O stanie polskiej służby zdrowia posłowie i senatorowie żywo dyskutowali od wybuchu pandemii COVID-19. Nie ominęła ona niestety także Polski. Od 4 III 2020 r. do 30 IV 2023 r. doszło do ponad 6,5 miliona potwierdzonych zakażeń koronawirusem i ponad 100 tysięcy zgonach z tego powodu (zarówno bezpośrednio, jak i z chorobami współistniejącymi) [wg Ministerstwa Zdrowia]. W trakcie zwłaszcza drugiej i trzeciej fali pandemii rząd musiał się mierzyć z m.in. przepełnionymi szpitalami, do których trafiali najczęściej ludzie chorzy na COVID-19. W przypadku niektórych szpitali – tacy pacjenci nierzadko albo musieli czekać wiele godzin, aby zostać poddani właściwemu leczeniu albo umierali głównie z powodu braku właściwego leczenia czy jakiejkolwiek pomocy. Ponadto niektórzy eksperci wręcz alarmowali o zaniedbaniach rządu co do osób, które wymagały leczenia ze względu na choroby inne niż COVID-19. Największą kością niezgody pozostały jednak szczepienia na COVID-19. Zasadnicze pytanie stawiane wówczas przez polityków brzmiało: Czy mają być one obowiązkowe, czy nie? Tu zdania były podzielone. Zdecydowanie „za” opowiadała się większość opozycji (a zwłaszcza Lewica); natomiast na przeciwnym biegunie była Konfederacja z uwagi na – jej zdaniem – dyskryminację obywateli.
Ostatnim poruszonym przeze mnie w tej części artykułu tematem jest kwestia edukacji. Nauka zdalna, jaka miała miejsce w trakcie pandemii COVID-19 bez wątpienia odbiła się na kondycji psychofizycznej dzieci i młodzieży. Stąd też – także wśród polityków – trwała dyskusja nad tym, jak doprowadzić do złagodzenia jej negatywnych skutków oraz związanej z pandemią społeczną izolacją. Tu również nie zabrakło oskarżeń kierowanych do rządu. Dotyczyły one m.in. ciągłego pozostawiania w niepewności uczniów co do egzaminów końcowych czy ciągłego pozostawiania w niepewności, czy i kiedy pociechy wrócą do szkół. Poza powyższym aspektem uwaga obserwatorów polskiej edukacji skupiła się przede wszystkim na kontrowersyjnej działalności obecnego – w chwili pisania tej części artykułu – Ministra Edukacji i Nauki – Przemysława Czarnka. Opozycja i część środowisk związanych z oświatą była bardzo niezadowolona z niej, wytykając mu między innymi: celową – ich zdaniem – indoktrynację młodzieży w duchu wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, ignorowanie uczniów i środowisk oświatowych czy odebrane jako poniżające wypowiedzi na temat tzw. „cnót niewieścich” (choć sam Czarnek mówił, że cytował dr hab. i prof. Akademii Zamojskiej – Pawła Skrzydlewskiego) czy osób LGBT.
Na co politycy muszą zwracać szczególną uwagę i dlaczego?
Jak wspomniałem na początku artykułu, nieprzypadkowo wspomniałem o tzw. „przewagach”, które – zdaniem opozycji -tworzy obóz rządzący w celu zwiększenia szans na wygraną. Jako takie wskazują m.in.: media państwowe czy wsparcie pieniężne ze strony niektórych menadżerów zatrudnionych w spółkach Skarbu Państwa. Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią rozwijam poniżej trzy powyższe wątki.
Media państwowe lub- określane przez polityków opozycji i niektórych dziennikarzy – „media rządowe” [głównie wskazywana Telewizja Polska] stanowią dla nich – ich zdaniem – „tubę propagandową rządu”. Jak sami mówią – z jednej strony narracja TVP opiera się m.in. na wychwalaniu działalności rządu oraz polityków ZP przy umniejszaniu lub pomijaniu ich wad, które mogłyby – zdaniem opozycji – skompromitować obóz władzy. Ponadto – również zdaniem wspomnianych osób – zwłaszcza tam trwa – ich zdaniem – jej nieustanne „szczucie”. Jak sami mówią – jego celem byli i są głównie politycy opozycji, a zwłaszcza PO (w szczególności Donald Tusk). To „szczucie” – według nich – ma polegać na m.in. powiązywaniu samych polityków z opcją zagraniczną (np. posądzanie Tuska o proniemieckość, a polityków Konfederacji o prorosyjskość). Ich zdaniem ten przekaz ma trafiać przede wszystkim do najwierniejszego elektoratu PiS-u, który – wg badań – mieszka na wsi i jest powyżej 60. roku życia. Niektórzy politycy opozycji, którzy występowali w programach publicystycznych tej stacji, skarżyli się na duże trudności z prezentowaniem swoich stanowisk, a zwłaszcza podnoszeniu – ich zdaniem – istotnych spraw, które obóz władzy uznałby za niewygodne. Również ich zdaniem tego celem jest zagłuszenie innego wobec oficjalnej narracji obozu władzy przekazu albo zmanipulowanie wypowiedzi w celu „uderzenia” w polityków opozycji. Nic więc dziwnego, że niektórzy politycy opozycji nie tylko nie uczestniczą w programach publicystycznych TVP, ale wytaczają jej również procesy.
Istotną „przewagę” w kampanii wyborczej mogą też stanowić pieniądze. Jeszcze w 2022 roku media informowały o dużych wpłatach od menedżerów pracujących w spółkach Skarbu Państwa na konto Prawa i Sprawiedliwości. Jak czytamy w oficjalnym rejestrze wpłat tej partii, który od niedawna jest zobligowana prowadzić, jej konto zasiliło kwotą minimum 40 tysięcy złotych m.in. prezesi kilku dużych spółek Skarbu Państwa. Jak ustaliły media, takie oczekiwanie miało zostać postawione po rozmowie w Ministerstwie Aktywów Państwowych latem ubiegłego roku. Jednakże – jak stwierdził były szef Państwowej Komisji Wyborczej – Wojciech Hermeliński – cytowany przez portal Business Insider – wpłacanie takich kwot przez menedżerów nie narusza prawa z racji na – jak wymienił – brak kodeksu etyki wyborczej. Ponadto stwierdził, że trudno będzie stwierdzić jego naruszenie, dopóty nie będzie dowodów, że te wpłaty „[…] nie były dobrowolne, tylko pod naciskiem […]”. Pytany o nie szef Orlenu – Daniel Obajtek – stwierdził zresztą w jednym z wywiadów radiowych, że ma prawo ich dokonać, bo „[…] chce, żeby PiS wygrało, [więc – przyp.] nie robi z tego tajemnicy”. Tu należy jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego te wpłaty politycy opozycji wskazują jako jedną z „przewag”. Wiadomo nie od dziś, że im na konto danej partii politycznej wpłynie więcej pieniędzy, tym – przynajmniej teoretycznie-ta może zorganizować lepiej prekampanię, a później – kampanię wyborczą. W przypadku menedżerów spółek Skarbu Państwa — kontrolowanych przez Zjednoczoną Prawicę i pośrednio utrzymywanych przez obywateli (podatki, usługi tych stacji itp.) – wpłaty od takich osób mogą zostać odebrane przez wyborców opozycji jako pośrednie finansowanie przez nich działań Zjednoczonej Prawicy wbrew ich woli.
Kto zyskał, a kto stracił od wyborów w 2019 roku i dlaczego?
Analitycy partii i ugrupowań politycznych biorących udział w tegorocznej batalii o władzę w Polsce na kolejne 4 lata zapewne analizują na bieżąco ich notowania, choć niektórzy traktują je „z przymrużeniem oka”. W tej części artykułu zamierzam wziąć pod uwagę owe notowania głównych partii i ugrupowań politycznych od wyniku wyborów parlamentarnych w październiku 2019 roku do kwietnia 2023 roku (stąd też w poniższej analizie nie uwzględniam Polski 2050), zaczynając od tych z najwyższym poparciem do tych z najniższym poparciem, ale przekraczającym 5-procentowy próg wyborczy. Ze względu na to, iż formalna koalicja wyborcza Polski 2050 z Polskim Stronnictwem Ludowym została oficjalnie ogłoszona niedawno, to uwzględniłem je osobno. Na potrzeby analizy średnie poparcie dla partii lub ugrupowania politycznego jest zaczerpnięte ze strony ewybory.pl (z uwzględnieniem osób niezdecydowanych). Tu również pragnę uczulić, że w głównej mierze chcę się skoncentrować na działaniach poszczególnych partii i ugrupowań politycznych, które wpłynęły na wzrost bądź spadek tych notowań dla nich samych.
Analizę rozpocznę od obecnie rządzącej opcji politycznej – czyli Zjednoczonej Prawicy. Przez pierwszy rok rządów poparcie dla niej oscylowało w granicach ponad 40%, a najwyższe miało na początku pierwszego roku fali pandemii koronawirusa w Polsce (marzec 2020 roku), kiedy było niewiele niższe od tego wyborczego (43,4%). Jednak potem obozowi władzy poparcie zaczęło spadać, na co wpływ mogą wpływać ujawnienie afer z nimi związanych (tzw. “afera respiratorowa” czy “afera kopertowa”), ale w głównej mierze dzięki jeszcze wysokiemu poparciu dla jego kandydata – Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich latem 2020 roku –utrzymało się powyżej 40%. Gwałtowny spadek poparcia nastąpił jesienią wspomnianego roku w związku z między innymi wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego tzw. aborcji eugenicznej – a tym samym – masowymi protestami z tego powodu. Wówczas poparcie spadło do niewielu ponad 30% i – jak dotąd – nie powróciło do poziomu sprzed wyroków. Po tym wydarzeniu ZP miała kilka fal wzrostowych, ale nie były one już tak wysokie (sięgały najwyżej około 35%). Według średniej sondażowej z kwietnia 2023 roku PiS może liczyć na około 34-procentowe poparcie, ale nie może liczyć na większość umożliwiającą samodzielne rządzenie.
Koalicja Obywatelska początkowo mierzyła się z problemami dotyczącymi wyboru kandydata w prawyborach na jej kandydata w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Ostatecznie została nią wicemarszałkini Sejmu – Małgorzata Kidawa-Błońska. Potem jednak – głównie z racji na jej liczne błędy w kampanii wyborczej – poparcie dla niej spadło do ok. 21% w kwietniu 2020 roku. Wprawdzie zamiana Kidawy na prezydenta Warszawy – Rafała Trzaskowskiego i jego nieznaczna porażka w II turze wyborów prezydenckich z Andrzejem Dudą przyniosły rezultat w postaci wzrostu poparcia do poziomu około 28%, jednak później ugrupowanie zaczęło mocno tracić w sondażach. Wiosną 2021 roku poparcie sięgało około 16%, co plasowało ją dopiero na trzecim miejscu w sondażach za PiS-em i Polską 2050. Jako przyczynę tendencji spadkowych wskazywano między innymi złe – zdaniem niektórych obserwatorów życia politycznego – zarządzanie Platformą Obywatelską przez Borysa Budkę. Ponadto kilkoro posłów tego ugrupowania opuściło jej szeregi. Dopiero zapowiedź oficjalnego powrotu, a później sam powrót Donalda Tuska do polskiej polityki i objęcie przez niego funkcji szefa partii spowodował stopniową odbudowę poparcia dla niej. Oprócz powrotu Donalda Tuska do wzrostu poparcia mogły przyczyniać się efekty działań polityków PO w ramach wykonywania obowiązków parlamentarnych, którzy ujawniali ich efekty. Dzięki tym działaniom Koalicja Obywatelska zbliżała się w średniej sondażowej do progu 30%, którego jednak nie przekroczyła. Obecnie poparcie dla Koalicji Obywatelskiej wynosi około 26%, co zdaniem krytyków tej partii – a zwłaszcza wyborców Konfederacji – może wynikać z – ich zdaniem – tendencji populistycznych Donalda Tuska.
Wspomniana Konfederacja od samego początku obecnej kadencji parlamentu mogła początkowo szczycić się średnimi wynikami sondaży lepszymi od wyników wyborów z 2019 roku. Na fali popularności Krzysztofa Bosaka, wybranego w – co ważne – otwartych dla wszystkich obywateli — prawyborach tej partii na kandydata na Prezydenta RP oraz sprzeciwu jej polityków wobec działań związanych z pandemią COVID-19, jej poparcie w połowie 2020 roku wyniosło około 9%. Później następował powolny spadek poparcia związany m.in. z podpisaniem się polityków tej partii pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyroku dotyczącego zgodności tzw. aborcji eugenicznej z Konstytucją RP. Przez cały 2021 rok średnie poparcie dla Konfederacji zaczęło ponownie wzrastać (z 5,5 w XII 2020 do 8,8% w I 2022 roku) w związku z kolejnymi działaniami przeciwko nakładanym obostrzeniom, w tym także obowiązkowym szczepieniom przeciwko COVID-19. Rok 2022 stał w obozie Konfederacji w głównej mierze pod znakiem wojny w/na Ukrainie. Politycy tej partii ostro krytykowali wówczas działania rządu w sprawie, chociażby pomocy Ukraińcom, którzy schronili się w Polsce, uznając je za między innymi za – ich zdaniem – próbę umniejszania Polaków we własnym państwie kosztem Ukraińców, a niekiedy wręcz za zagrożenie dla bezpieczeństwa tożsamościowego Polaków. Ponadto niektórzy z nich zamieszczała w Internecie treści odebrane przez krytyków jako – ich zdaniem- antyukraińskie i prorosyjskie. To z kolei przełożyło się na wewnętrzne konflikty zwłaszcza w partii KORWiN i ostateczne rozstanie się z nią 3 posłów, a w konsekwencji — na spadki notowań tej partii w sondażach, aż zbliżały się one do krawędzi progu wyborczego. Dopiero pod koniec 2022 roku notowania Konfederacji ponownie zaczęły wyraźnie wzrastać. Jednym z tego powodów – jak najwyraźniej zauważyli niektórzy obserwatorzy życia politycznego – jest – ich zdaniem – coraz silniejsza potrzeba realnej zmiany w polskiej polityce przez polskie społeczeństwo. Dla niektórych z nich jest ona motywowana m.in. bliższą współpracą Polski 2050 (której lider – Szymon Hołownia – pierwotnie zapowiadał „nową jakość w polityce” i był przeciwko głównym partiom) z PSL-em. Nic zatem dziwnego, że średnie poparcie dla Konfederacji na koniec kwietnia 2023 roku sięga blisko 10%.
Lewica na początku obecnej kadencji parlamentu utrzymywała poparcie znacznie przekraczające 10%. Przynajmniej na razie- bezpowrotny spadek poniżej tej wartości nastąpił latem 2020 roku w związku między innymi z klęską, jaką w wyborach prezydenckich odniósł jej kandydat – Robert Biedroń. Wzrost poparcia dla Lewicy miał miejsce jesienią 2020 roku w związku z silnym zaangażowaniem jej polityków w protesty przeciwko wspomnianemu wyrokowi wspomnianego – jak sami mówią – „Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej”/„pseudo-Trybunału Konstytucyjnego” we wspomnianej sprawie, ale nie przekroczyło 10%. Późną wiosną i latem 2021 roku poparcie dla nich spadło do około 7% po tym, jak politycy tego ugrupowania zostali skarceni zwłaszcza przez Platformę Obywatelską za poparcie ustawy dotyczącej przyznania Polsce środków na realizację KPO. Później doszło do wewnętrznego konfliktu w Lewicy dotyczącego procesu jednoczenia się dwóch frakcji: Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Wiosny w Nową Lewicę. Ponadto część parlamentarzystek i parlamentarzystów zbuntowała się przeciwko – ich zdaniem – apodyktyzmowi Włodzimierza Czarzastego i postanowiła opuścić klub parlamentarny Lewicy. Dopiero wiosną 2022 roku Lewica powróciła na ścieżkę wzrostową (i z nieco ponad 6% jej poparcie wzrosło w okolice między 8 a nieco powyżej 9% – według średniej sondażowej z kwietnia bieżącego roku średnie poparcie wynosi 9,2% poparcia).
Najwięcej trudności, jeżeli chodzi o poparcie sondażowe, miało z kolei Polskie Stronnictwo Ludowe. Do wiosny 2020 roku partia kierowana przez Władysława Kosiniaka – Kamysza poprawiła swój wynik do ponad 10%, na co wpływ mogło mieć wysokie poparcie jego kandydata – Władysława Kosiniaka – Kamysza – w sondażach przed wyborami prezydenckimi, które miały się odbyć w maju tego roku z szansą nawet na drugą turę wyborów. Jednakże po wyborczej klęsce, którą odniósł w głosowaniu, średnia poparcia dla ludowców spadła poniżej 5-procentowego progu wyborczego i z trudem przekraczała później tę wartość. Według niektórych sondaży nawet na wsi, gdzie oni – przynajmniej teoretycznie – powinni spodziewać się najwyższego dla nich poparcia, tracili go na rzecz Konfederacji, a później – także Agrounii. Sami politycy PSL-u pytani o jego wyniki zazwyczaj zwracali uwagę na to, że to są tylko sondaże i mają one niewiele wspólnego z rzeczywistością – mimo że realny wynik poniżej 5% oznaczałby bez wątpienia największą katastrofę w historii ruchu o blisko 130-letniej tradycji. Obecnie wynik PSL-u wynosi 5,4%.