Od 2016 roku, już w pobrexitowej rzeczywistości, stabilność Zjednoczonego Królestwa, które wyszło z rozwodu z Unią nie bez szwanku, zapewnić miała Theresa May. Później ratunkiem miał być premier Boris Johnson, a do niedawna Liz Truss, która jednak na stanowisku premiera wytrzymała jedyne 45 rekordowych dni. Tak krótko urzędującego premiera przy Downing Street 10 bowiem jeszcze nigdy w historii tego kraju nie było. Dotychczas rekord ten należał do George’a Canninga (również torysa), który ustąpił ze stanowiska po 119 dniach kadencji. Co warto dodać przyczyną jego odejścia nie była aż tak słaba pozycja i labilna polityka (Liz Truss może liczyć obecnie na raptem 12% poparcia i aż 72% dezaprobaty jej rządów), a słabe płuca. Canning zmarł bowiem w 1827 roku na gruźlicę.

Źródło: JonPauling / Pixabay
“Nowe otwarcie” które ostatecznie pogrzebało imperium?
Bohaterzy ostatnich lat, w przeciwieństwie do premiera Canninga, szczęśliwie nie mogą narzekać na problemy zdrowotne. Nie można tego powiedzieć jednak o prowadzonej przez nich polityce i efektów czy wręcz problemów z niej płynących. Praprzyczyna większości z nich ulokowana jest w dwóch datach 23 czerwca 2016 roku, a więc momencie w którym Brytyjczycy zdecydowali w referendum o opuszczeniu wspólnoty oraz 31 stycznia 2020 roku, kiedy do “rozwodu”, po długim procesie, finalnie doszło. Swoje dołożyła do tego pandemia Covid-19, a także wojna na Ukrainie i w rezultacie dziś na Wyspach Brytyjskich do czynienia mamy z poważnym kryzysem. Inflacja we wrześniu przebiła 10%, co jest najwyższym wynikiem od przeszło 40 lat, funt w stosunku do dolara również notuje poważne straty i jest najsłabszy od przeszło 37 lat, Rosyjskie miliardy, które chętnie lokowane były przez oligarchów nad Tamizą odpłynęły, a sam Londyn traci z roku na roku status finansowej stolicy Europy. Najbliższa przyszłość również nie rysuje się pozytywnie. Audytor EY przewiduje, że brytyjska gospodarka zagrożona jest nawet recesją, co w połączeniu z wysoką inflacją doprowadzić może do stagflacji. Za wszystko to polityczną odpowiedzialność w pełni ponosi Partia Konserwatywna, a to jedynie drobna część z problemów natury gospodarczej I ekonomicznej z która muszą mierzyć się Brytyjczycy.
Ryba psuje się od głowy czy na odwrót?
Niepewność w gospodarce przełożyła się także na niepewność polityczną i w rezultacie na nerwowe ruchy samej władzy, która nie tylko nie potrafi skutecznie zreformować wielu obszarów, ale nawet ma problem z własnymi kadrami. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy stanowisko ministra finansów piastowało aż czterech ministrów, resortu spraw zagranicznych trzech, a do tego wszystkiego wszyscy oni mieli w tym krótkim okresie dwóch premierów. Czy na tym się skończy? Z pewnością nie. Niepewnym jest nawet wybór kolejnego przewodniczącego partii konserwatystów, a więc premiera. Na rynku nazwisk jest kilka, to między innymi: Boris Johnson, który niedawno ustąpił ze stanowiska szefa rządu, były minister finansów Rishi Sunak, który w ostatnich wyborach przegrał z Liz Truss, chociaż co warto odnotować wygrał wśród samych parlamentarzystów, a także była sekretarz obrony Penny Mordaunt. Realnie na tej trójce lista się zamyka, wszystko przez fakt iż pretendenci muszą do poniedziałku uzyskać poparcie co najmniej 100 członków klubu poselskiego konserwatystów. Tak wysoki próg oznacza, że de facto w wyborach może wziąć udział maksymalnie trzech kandydatów. Wtedy też w klubie poselskim konserwatystów odbędzie się głosowanie, po którym osoba z najgorszym wynikiem odpadnie. Później posłowie zagłosują raz jeszcze, żeby wskazać swoje preferencje z finałowej dwójki, ale wyboru między nimi dokonają już w głosowaniu internetowym wszyscy członkowie partii.

Zarządca masy upadłościowej?
Bez względu na to kto wygra zbliżające się wybory u torysów i zostanie kolejnym premierem niemal pewnym jest, że następca Liz Truss będzie już tylko zarządcą masy upadłościowej. Partia Konserwatywna notując w przeciągu trwania kadencji Truss ponad 10% spadek, powoli zbliża się do historycznego dna, którym jest zejście poniżej 20% poparcia, do czego brakuje już raptem dwóch punktów procentowych. Co w niektórych sondażach już się stało. Nic więc dziwnego, że Partia Pracy, który obecnie cieszy się aż 53% poparciem wzywa do wcześniejszych wyborów, te jednak z duża dozą prawdopodobieństwa odbędą się zgodnie z planem w maju 2024 roku.

Czy królestwo pozostanie zjednoczone?
Ważniejszym pytaniem od tego czy następca ustępującej premier będzie zarządcą masy upadłościowej partii i rządu konserwatystów jest pytanie czy nie stanie się on także likwidatorem samego Zjednoczonego Królestwa? W październiku przyszłego roku w Szkocji odbyć mają się kolejne konsultacje w sprawie referendum niepodległościowego. Chociaż Londyn, jeszcze głosem Borisa Johnsona, dał do zrozumienia, że na takie się nie zgodzi, to sami Szkoci z pierwszą minister Nicolą Sturgeon na czele zapowiadają walkę o artykuł trzydziesty. Chociaż sondaże wskazują, że walka jest tu wyrównana (45% ankietowanych jest za secesją, a 46% przeciwko niej), to należy spodziewać się że po śmierci Elżbiety II, która ceniona była przez wszystkie narody tworzące Zjednoczone Królestwo i stanowiła gwarancję jego spójności, poczucie jedności pod koroną Karola nie będzie już tak silne.
Co czeka Brytyjczyków?
Spośród trójki kandydatów, którzy ubiegać będą się o władzę w Partii Konserwatywnej stoczony zostanie pomiędzy Borisem Johnsonem, a Rishi Sunakiem. Pierwszy jest świetnym mówcą i politykiem typowo wiecowym, który potrafi zawładnąć tłumem, drugi zaś, zwłaszcza w stosunku do Johnsona, świetnie zorganizowanym, co może zaważyć nad głosowaniem w wyborach bądź co bądź, ale jednak wewnętrznych, gdzie oprócz charyzmy liczy się także umocowanie partyjne.
Wyniki tego starcia poznamy do końca najbliższego tygodnia.