Ledwie kilka dni temu na światło dzienne wyszły przerażające obrazy pomordowanych w bestialski sposób cywili, które w ekspresowym tempie obiegły świat. Pochodziły one z opuszczonych przez wojska rosyjskie podkijowskich miasteczek – między innymi z Buczy. W tym samym czasie, gdy dowiadywaliśmy się o kolejnych zbrodniach popełnionych przez armię Putina, w jednym z państw Unii Europejskiej przywódca, którego partia po raz czwarty z rzędu wygrała wybory parlamentarne, celebrował swoje zwycięstwo nad… Wołodymyrem Zełeńskim. Mowa oczywiście o Węgrzech, których niejednoznaczna postawa wobec Ukrainy budziła kontrowersje jeszcze na długo przed tegoroczną gwałtowną eskalacją konfliktu trwającego z różnym natężeniem od ośmiu lat.

Kręta droga do władzy
Bez względu na osobiste oceny Viktora Orbana, nie można odmówić mu bycia nietuzinkowym i skutecznym politykiem. Postać ta jest o tyle ciekawsza, gdy zestawi się jego obecny wizerunek konserwatywnego “króla populizmu” ze skromnymi i jakże odległymi od obecnego stylu rządzenia początkami. Koniec lat 80., wraz ze słabnięciem reżimu komunistycznego, był okresem, w którym nowe partie, ugrupowania i organizacje polityczne powstawały nad Dunajem jak grzyby po deszczu. Jedną z powstałych wtedy organizacji był Związek Młodych Demokratów (Fiatal Demokraták Szövetsége – w skrócie: Fidesz), liberalna organizacja studencka, której Orban był współzałożycielem.
Już na początku lat 90., w trakcie pierwszych lat aktywności parlamentarnej, rozpoczęło się trwające od tego czasu odejście od liberalizmu, początkowo głównie w sferze aksjologicznej. Zapowiedź tego, co miało dokonać się na Węgrzech po 2010 roku, nastąpiła około dziesięć lat wcześniej, kiedy po zwycięstwie w wyborach, Orban stanął na czele koalicyjnego rządu wraz z dwoma innymi partiami prawicowymi. Już wtedy miała miejsce próba dokonania zmian w prawie wyborczym i medialnym, która nie powiodła się, ze względu na brak posiadania przez partie koalicyjne wystarczającej liczby posłów do przeprowadzenia zmian w konstytucji, bez których proces ten nie mógł zostać zakończony.
Po czterech latach sprawowania władzy, Fidesz utracił ją na rzecz lewicowo-liberalnej koalicji po wyborach w 2002 roku. Rywale Orbana wygrali również kolejne wybory parlamentarne, w 2006 roku, stając się pierwszymi w historii postkomunistycznych Węgier, którym udało się utrzymać przy władzy na drugą kadencję. Euforia nie trwała jednak długo. Powodem był wybuch, można by powiedzieć, węgierskiej afery taśmowej, kiedy to wyszły na jaw niewybredne komentarze polityka (w tym przypadku samego premiera) obozu władzy na temat stanu węgierskiego państwa pod ich rządami oraz de facto przyznanie się do okłamania wyborców (Brzmi znajomo?).
Masowym antyrządowym protestom, trwającym przez wiele miesięcy na ulicach Budapesztu, towarzyszył dramatyczny spadek poparcia dla obozu władzy. Fidesz, jako główna partia opozycyjna, aktywnie zaangażował się w atakowanie rządzących, co miało zaprocentować przy okazji następnych wyborów. To, co miało miejsce wiosną 2010 roku trudno określić innymi słowami, niż swojego rodzaju ,,powrót w chwale” do władzy. Zwycięstwo było całkowite – Fidesz (wraz z satelicką KDNP) zdobył większość konstytucyjną.
Władzy raz zdobytej, nie oddamy nigdy
Na pancerzu człowieka, który w 2010 roku pogonił skompromitowanych polityków, dość szybko pojawiły się pierwsze rysy. Bez zbędnej zwłoki skorzystano z uprawnień wynikających z posiadania 2/3 parlamentarzystów poprzez uchwalenie nowej konstytucji. Dzięki temu możliwe stało się przeprowadzenie (tym razem skutecznie) kompleksowych reform prawa wyborczego i medialnego. Zmiany w obu tych dziedzinach stały się kluczem do utrzymywania się partii Orbana przy władzy przez następne 12 lat.
Zakaz umieszczania materiałów wyborczych w prywatnych mediach uniemożliwił opozycji prowadzenie wyrównanej kampanii, w sytuacji prowadzenia nieformalnej, prorządowej kampanii permanentnej przez media publiczne i prywatne, kontrolowane przez osoby powiązane z Orbanem, których udział w rynku stale rósł. Jeszcze sprytniejszym, choć niezbyt dobrym dla stanu węgierskiej demokracji rozwiązaniem były zmiany w prawie wyborczym.
Warto zwrócić uwagę przede wszystkim na usunięcie konieczności zdobycia większości bezwzględnej dla zwycięstwa w jednomandatowym okręgu wyborczym. Ta modyfikacja była obliczona na wykorzystanie sytuacji, w której Fidesz utrzymywał wysokie poparcie, zaś środowiska opozycyjne były podzielone na wiele partii. W drugiej połowie poprzedniej dekady partii Orbana udało się ponadto odebrać konkurencyjnemu, skrajnie prawicowemu, Jobbik miejsce po prawej stronie, co w późniejszych latach popchnęło go w kierunku centroprawicy, umożliwiając jego współpracę z resztą ugrupowań opozycyjnych.
Po wielu latach fragmentaryzacji, węgierskiej opozycji udało się przezwyciężyć wewnętrzne konflikty i podziały, co zaowocowało zwycięstwem wspólnego, opozycyjnego kandydata w głosowaniu na burmistrza Budapesztu w 2019 roku. Ten sukces stał się punktem wyjścia do zacieśnienia współpracy w ramach obozu antyorbanowskiego i decyzji o wspólnym starcie w wyborach, które odbyły się w ostatnią niedzielę. Przez długi czas zdawało się, że ta wyrównana walka będzie toczyła się aż do dnia wyborów.
Z perspektywy Polaków, narodu sceptycznie nastawionego nie od dziś do działań Federacji Rosyjskiej, a w pamięci którego nadal żywe są krzywdy doznane z rąk Moskwy, w pierwszym odruchu, rosyjska inwazja na Ukrainę i niewielka chęć wspierania państwa ukraińskiego przez Orbana, mogło by się wydawać czymś, co ostatecznie przeważy szalę na niekorzyść naddunajskiego nieliberalnego demokraty. Przy urnach wyborczych dokonało się jednak coś z goła odmiennego.
Ciężko sobie wyobrazić pełniejsze zwycięstwo obozu władzy – osiemnastoprocentowa przewaga przełożyła się na objęcie przez Viktora Orbana urzędu premiera po raz czwarty z rzędu oraz na utrzymanie większości konstytucyjnej. Wygrana na taką skalę bez wątpienia swoje źródła ma w tytanicznej i wieloletniej pracy większości węgierskich mediów na rzecz swojego chlebodawcy, który wypieka dla całego narodu owe bochenki na tanim rosyjskim gazie.
Trzeba również dodać, iż Orban stosuje taktykę typową dla populistów będących u władzy, to jest przedstawianie siebie i swojego rządu, jako ostatnich obrońców narodu węgierskiego przed niezliczonymi wrogami czyhającymi na ich dobrobyt. W tym zacnym gronie wymienić można między innymi lewicę krajową i zagraniczną, Brukselę, Sorosa wraz z wszystkimi jego pachołkami, międzynarodowe media głównego nurtu oraz samego Prezydenta Ukrainy. Chciałoby się z przekąsem rzec – jakże wiele musiało się (na świecie) zmienić, by wszystko (na Węgrzech) pozostało po staremu.